Kiedy rodzi się akceptacja

Witajcie w grudniu.
Dziś postanowiłam ugryźć ważny i niekoniecznie łatwy temat. A mianowicie akceptacja siebie. Na czym polega, kiedy się zaczyna i jak się jej nauczyć? Czy jest na to przepis? Nie, nikt jeszcze nie wymyślił jednego i konkretnego, dzięki któremu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczniesz się akceptować. Są za to sprzyjający ku temu ludzie i sytuacje.
Ludzie. No właśnie, pewnie od razu pomyśleliście, że zaraz napiszę coś w stylu otaczajcie się tylko pozytywnymi osobami, bo reszta ściągnie Was na dno? Nie do tego zmierzam. Każdy człowiek może nam pomóc zaakceptować siebie. Ten pozytywny zrobi to za pomocą komplementów, achów i ochów. Ale co jeśli właśnie dostaliśmy od kogoś niezłego kopa w dupę? Zostawił nas partner, zabawił się nami, jak wtedy w ogóle myśleć o akceptacji siebie? Normalnie. Z człowiekiem jest jak z balonem napełnianym wodą, zbiera się w nim, aż w końcu BUM i pęka. Właśnie wtedy często zaczyna się nasza przemiana. Czasem do przemiany potrzeba sytuacji, która silnie wami wstrząśnie, innym razem po prostu wstajecie i każdego dnia widzicie w sobie coraz więcej dobrego, jeszcze innym, np. kobietom wystarczy czasem super kiecka i jeden szczery komplement.
 
Najważniejsze co musicie wiedzieć o akceptacji siebie to, to że wszystko zaczyna się w was samych. To od waszej głowy zaczyna się zmiana. To Wy musicie dopuścić do siebie myśl, jestem super, stać mnie na więcej, dam radę, przecież mam tyle super cech. Nie pozwólcie by jakiś kompleks zagłuszył Wasze pozytywne walory. Wierzę, że każdy z Was prędzej czy później odnajdzie w sobie tą siłę. Nie dawajcie tez wmawiać sobie, że jesteście nic nie warci.
 
A na koniec podam Wam mój własny przykład z życia. Sytuację, która całkiem zmieniła moje podejście do siebie. Właściwie może powinnam podziękować człowiekowi, który mnie zostawił bo przez to stałam się jeszcze silniejsza, niż byłam.Miałam 16 lat jak się poznaliśmy był moim rówieśnikiem, ale co tam. Dałam temu szanse. Nie zawsze było kolorowo, ale tłumaczyłam sobie to tym, że każdy związek przechodzi kryzysy. W końcu tak jest. Żyliśmy sobie razem spokojnie 1,5roku, aż tu nagle po jego 18 dowiedzieliśmy się, że jest chory i nie mówię tu o grypie. Choroba poważna, dużo emocji, przemyśleń, ale wiecie co nawet przez chwilę nie pomyślałam żeby odejść. Może inne ale nie ja. Pomyślałam, że co by się nie działo będę z nim, w końcu mnie wybrał. (tak wiem to brzmi jak psaidak wybieram cię). No i tak trwało to jeszcze parę miesięcy, szkoła, odwiedziny w szpitalu, płacz po nocach, życie ze mnie uszło. Oczywiście przy nim udawałam, że jestem twarda, że wszystko gra i się nie załamuje, nie chciałam żeby to widział, sądziłam że to by go dobiło. Ahh jakże byłam głupia, łudząc się tym. Może jakiś czas go to obchodziło, ale na pewno niedługo. po jakiś 4miesiącach od diagnozy wszystko zaczęło się psuć, coraz mniej sms-ów, nie chciał odwiedzin z czasem przestał pisać, że kocha. Czułam, że coś jest nie tak i czułam, że może chodzić o inną dziewczynę ale do końca myślałam, że to kolejny kryzys. Niestety pewnego pięknego dnia (faktycznie był piękny słońce, ciepełko itd.) dostałam sms-a, tak SMS-a, że już nic z tego nie będzie i to koniec. Przez chwilę mnie zdławiło, ale zarazem byłam na to przygotowana. Pojechałam do przyjaciółki powiedziałam, że musimy napić się drinka i tak tez zrobiłyśmy. Trzymałam się. Wróciłam od niej do domu i się zaczęło. Dziś myślę, że byłabym świetną aktorką, śmiech w dzień, mówienie że wszystko ok i płacz po nocach, myśli co mi brakuje, obwinianie się. Wbiłam sobie w głowę, że to moja wina i tak tkwiłam w tym jakiś czas. Poznawałam nowych ludzi, ale w sumie po co? Przecież nie byłam gotowa na związek, poza tym wewnętrzne głosy mówiące "nie nadajesz się" potrafiły skutecznie wiele zagłuszyć. Nadszedł jednak taki dzień, kiedy dosłownie popatrzyłam z rana w lustro, zapłakałam, otarłam łzy, uśmiechnęłam się do siebie i powiedziałam "Anita przecież tobie nic nie brakuje, jego strata skoro nie umiał Cie docenić. Robiłaś co mogłaś, nie wyszło. Znajdzie się ktoś kto będzie na Ciebie zasługiwał, jesteś mądra, piękna, możesz wszystko". I wtedy jakby cała frustracja po nieudanym związku poszła precz, pożegnałam demony przeszłości, zamknęłam tamten rozdział i pozwoliłam życiu pisać nowy. Obiecałam sobie, że nic na siłę i tak też było, z tym że z dużo większą pewnością siebie. W końcu w tym moim nowym życiowym rozdziale pojawił się ktoś, rok straszy, w moim typie z którym już po kilku pierwszych wiadomościach czułam się jakbyśmy znali się znacznie dłużej. Spotkaliśmy się raz, drugi, trzeci. Coraz więcej komplementów, pocałunki, błysk w oczach który mówił za niego "podobasz mi się". No i tak wyszło, że w 21stycznia 2016 roku będzie już trzy lata jak jesteśmy razem. Owszem też miewamy gorsze dni, ale te gorsze to pikuś. Umiemy się wspierać i dojść do porozumienia. A przede wszystkim mam u swojego boku mężczyznę, przy którym jestem dowartościowana, który potrafi powiedzieć mi że wyglądam pięknie o 8 rano, bez makijażu, z poczochranymi włosami i w wyciągniętej piżamie. Teraz śmiało mogę powiedzieć :) :

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sexy black

Nie taka biel straszna

Inna Ty - Justynka poleca się na święta